Góra Siewierska

O wsparciu i poświęceniu

    Chciałabym podzielić się moimi rozmyśleniami. W jednym z kazań podczas rekolekcji adwentowych, ksiądz rekolekcjonista Mirosław Tosza opowiedział nam pewną historię kiedy to rodzice siedzący przy umierającym dziecku w hospicjum w którym ksiądz Mirosław jest kapelanem, został poproszony o głośną modlitwę za ich umierające dziecko. Opowiedział nam, jak bardzo zabrakło mu odwagi by cokolwiek powiedzieć.....

 Słuchając tego kazania przypomniała mi się historia mojej koleżanki. To zdarzyło sie kilka lat temu. U jej młodszego syna wówczas dwuletniego, lekarze zdiagnozowali białaczkę. Jego choroba postępowała bardzo szybko i wszystko wskazywało na to że jej syn był coraz bliżej śmierci. Lekarze nie rokowali poprawy i powoli próbowali ją przekonać, że nie ma nadziei na to że jej syn wyleczy się z choroby. Ona jednak tygodniami trwając przy łóżku jej umierającego syna wierzyła w to, że któregoś dnia wyjdą ze tego szpitala Centrum Zdrowia Dziecka. Przeszczep szpiku kostnego też nie był gwarancją na wyzdrowienie. Ona wciąż wierzyła. Bez wsparcia ze strony rodziny, ona sama. Przy łóżku syna uśmiechała się, czytała mu bajki. Lecz kiedy wychodziła do łazienki dawała upust swojej rozpaczy. Potem wracała i znów się uśmiechała, czytała bajki i tak przez wiele tygodni. Jest takie powiedzenie, "wiara przenosi góry" jej wiara przeniosła. Syn wyzdrowiał. Jedynym śladem przeszłości jest obowiązek przyjmowania leków do końca życia. To jednak jest niczym do tego co przeszli.

Trudno powiedzieć "współczuję", trudno powiedzieć tak musi być, czy taka jest wola Boża kiedy stoi się nad łóżkiem umierającego dziecka nierzadko kilkuletniego. To jeszcze nie czas by umierać. Tu przytoczę jeszcze jedno powiedzenie "rodzice nie powinni grzebać swych dzieci". Zapewne każdy z nas wśród znajomych, może nawet z rodziny miał czy ma osoby które przeżyły tę tragedię. Trudno obojętnie przejść obok takiej rozpaczy.

Rozumiem jak trudno obcować między ludźmi-dziećmi gdzie na korytarzach szpitalnych czuje sie oddech śmierci.
To ciężka praca. Wspierać duchowo ludzi, których trudno pocieszyć, trudno złagodzić ich ból.

Ten trud podjął ksiądz Mirosław Tosza.
Oby więcej w naszym społeczeństwie było tych, którzy podjęli by trud z odwagą stawić czoła zadaniu wspierania ludzi cierpiących i potrzebujących jak ci których ksiądz przyjmuje do wspólnoty "Betlejem"

You have no rights to post comments